czwartek, 15 sierpnia 2013

Nietykalna.

W 2009 Kanadyjka Stacey Allaster została prezesem i dyrektorem generalnym Women's Tennis Association (poprzednikiem był dawny tenisista, Amerykanin Larry Scott). Od tej pory to ona wyznacza nowe szlaki w kobiecym tenisie, w tym jakże trudnym okresie i właśnie można odczuć, że niektóre próby zmian są sukcesami, a niektóre kompletną klapą. Przed omówieniem tych wzlotów i upadków należy również dodać, że przed objęciem tego stanowiska była dyrektorem turnieju w swoim rodzinnym kraju - Rogers Cup. Jeśli wgłębić się dalej w jej życie prywatne, to jest ona żoną Johna Milkovicha, z którym ma dwójkę dzieci. Poza tym Kanadyjka posiada też tytuł licencjata w dziedzinie ekonomii i wychowania fizycznego na University of Western Ontario, a także stopień MBA (Master of Business Administration - Magisterskie Studia Menedżerskie) na Ivey School of Business. W swojej "karierze" została też wpisana na listę stu najbardziej wpływowych kobiet w Kanadzie według magazynu Forbes.

Od samego początku rządy Stacey Allaster miały być podporządkowywane w szczególności fanom tego sportu, aby ułatwić im obserwację poszczególnych meczów. Za jej kadencji  wprowadzono też różnego rodzaju innowacje i nowinki techniczne - np. system tak zwanego coachingu, czy zmieniono punktację w deblu (nie ma gier na przewagi w zwykłych gemach, obecny jest też super tie-break). Kolejnym celem było też pozyskanie rekordowej ilości sponsorów, którzy pomogą w rozwoju tej dyscypliny. To akurat można uznać za mały sukces, bo Kanadyjka odnowiła kilka dawnych  i podpisała kolejne nowe kontrakty.I tak obecnie partnerami WTA są Dubai Duty Free, Jetstar, Oriflame, Peak, USANA i Xerox. Jednak dosyć niechętnie mówi się o utracie największego sponsora tytularnego, Sony Ericsson, z którym umowa została podpisana na kwotę bagatela 88 milionów dolarów.

Jednak w kolejne "poprawy" kobiecego tenisa ze strony Kanadyjki już tam bardzo nie wierzę. W jej osiągnięciach zdziwiło mnie nagłe zwiększenie oglądalności tenisa w telewizji. Szczególnie po rozwiązaniu umowy na pokazywanie turniejów w Eurosporcie (chociaż ten brytyjski jakoś sobie poradził i zawarł umowę w tej kwestii do 2016 roku). Obiło mi się kiedyś o uszy tłumaczenie Stacey, że powodem tej decyzji była... Serena Williams (?). Ale tu nie koniec wytykania błędów.
Od niedawna widać, że pani prezes jest bardzo nastawiona na zarabianie pieniędzy, często kosztem kibiców i samych tenisistek. Jest to związane z przenoszeniem i organizacją coraz większej ilości imprez w Azji i krajach Bliskiego Wschodu, a nie jak to było dotychczas - przede wszystkim w Europie i Bliskim Wschodzie. Co z tego, że szefom WTA przynosi to zyski, jeśli podczas oglądania takich meczów widać puste trybuny, co woła o pomstę do nieba, a odgłosy z obiektów wyglądających jak gigantyczne zakłady karne są co tu dużo mówić, odstraszające.

Kompletnie nie rozumiem już utworzenia, a właściwie powiększenia puli nagród kilku challengerów do 125 tysięcy dolarów i włączenia tych zawodów do oficjalnego kalendarza WTA. Chyba was nie zaskoczę, że siedem na osiem takich imprez odbywa się krajach azjatyckich, prawda? Pazerność Stacey nie zna granic - od przyszłego sezonu przez kolejne pięć lat turniej kończący sezon będzie się odbywał w Singapurze. Pewnie ze znikomym udziałem publiczności, ale większymi pieniędzmi do podziału. Pani Allaster w swoich postanowieniach jednak się nie ugina i brnie dalej. Ma ona też zmniejszyć liczbę imprez rangi Premier (m.in. takich jak niegdyś "jej" Rogers Cup) z 22 do 15, a do odstrzału typowane są Paryż, Charleston, Moskwa, New Haven, Eastbourne, Sydney i Stuttgart, zapewne też Bruksela, a również i Carlsbad. Nikt nie wie, co z tymi turniejami się stanie (pewnie zostaną rozgrywane jako te rangi International z pulą nagród 235 tysięcy dolarów), ale Kanadyjka zawsze podkreśla, że wszystko jest pod kontrolą. Chyba jednak nie zawsze...

Czytając różne fora internetowe ciężko jest znaleźć jakieś pochlebne opinie dotyczące dyrektor generalnej. Nie ma się co dziwić, bo takie a nie inne zmiany niedługo mogą doprowadzić do ogromnego spadku zainteresowania tą dyscypliną. Szkoda tylko, że podczas oficjalnych wypowiedzi o tej osobie udzielają się jej "koledzy z branży", którzy widzą, że jest najlepiej, cud, miód. Pewnie pieniądze już im oczy zasłoniły. Mam też nadzieję, że to nie jest początek końca, bo w 2011 jednogłośnie jej kadencja została przedłużona do... 2017 roku. Sprawia to, że Kanadyjka w długości panowania ustępuję tylko Jerry Diamond (lata 1974-86). Moim zdaniem, jeśli tak to dalej będzie brnęło to pozostaje tylko i wyłącznie dymisja. Ale przecież ona jest nietykalna.

1 komentarz:

  1. Dotychczas za najlepszy mecz w wykonaniu panów podczas turnieju w Cincinnati, uważasz które starcie?
    Adam

    OdpowiedzUsuń